Blog

Kwarantanna, izolacja, lockdown…

Listopad 2020 przechodzi do historii jako miesiąc, w którym ponownie zostajemy zamknięci. Nie jest to nawet kwestia lockdownu tylko tego, że każdy po kolei jest poddawany izolacji lub kwarantannie. Każdy zna kogoś chorego, jeśli nie sam nie był chory. W marcu może robiło to jeszcze na kimś wrażenie, teraz jest standardem.

Nie jestem wyjątkiem, więc trafiło też na mnie. Chciałam się podzielić z Tobą moja historią, bo mam wrażenie, że jest nietypowa. Wiąże się z leżeniem na podłodze i internetową nauką robienia zastrzyków. Mieszkanie samemu ma pewne minusy! Wróćmy jednak do początku.

Wszystko zaczęło się od wspólnego weekendu z moim partnerem, który stracił zmysł smaku i węchu, po czym został skierowany na test. Ja czułam smak i zapach, ale miałam ogromny problem z bólem pleców, który przeszkadzał mi nawet w spaniu. W poniedziałek po prywatnej wizycie lekarskiej na czacie zostałam skierowana na test (konkluzja lekarza: skoro pani partner stracił smak i węch to u pani zaczyna się od bólu mięśni, ale zapewne też jest pani zarażona i nie ma na co czekać). Zaczęło się od kolejnej konsultacji z lekarzem NFZ, który następnie miał zlecić mi test (no chyba, że chciałabym zapłacić za niego prywatnie). Wiele godzin zajęło mi dzwonienie i próby umówienia wizyty. Wykonałam ok. 60 telefonów (do 7 różnych lokalizacji), aż w końcu ktoś z laboratorium odebrał i umówił mnie na wymaz. No cóż – cierpliwość też jest cnotą. W poniedziałek pierwsza konsultacja z lekarzem w sprawie bólu pleców, a w piątek wynik – negatywny – powinnam być zdrowa. Ból pleców jednak nie ustawał. Nie wiedzieć czemu w sobotę wstałam jak nowonarodzona, bez podwyższonej temperatury, bez bólu i pełna energii. Miałam wrażenie, że plecy też wróciły do formy. Ubrałam się w strój sportowy, odpaliłam swój standardowy, domowy zestaw ćwiczeń na YouTube i przystąpiłam do workoutu. Po około 20 minutach rozpoczęły się przysiady, jednak już pierwszy okazał się dla mnie zabójstwem. Gdy tylko ugięłam kolana coś trzasnęło w moim kręgosłupie i upadłam. Leżałam tam w bezruchu może godzinę. Telefon ładował się w drugim pokoju, a ja nie mogłam się ruszyć. Wypadł mi dysk – po raz pierwszy w życiu. Gdy mieszkasz sama i wiesz, że nikt nie pojawi się przez najbliższy tydzień, by Cię uratować, motywacja jest przeogromna. Dzięki niej udało mi się doczołgać do telefonu i jak racjonalna kobieta najpierw napisać do koleżanek i partnera – co robić? Oczywiście mój partner, który był korona-pozytywny i miał izolacje natychmiast do mnie oddzwonił i kazał dzwonić na SOR. Tak też zrobiłam. Pani pod 112 podała mi numer pogotowia w Białymstoku. Była sobota, a przemiły Pan z pogotowia bardzo chciał mi pomóc, ale niestety nie miał kogo do mnie wysłać. Wszyscy zajmowali się osobami z COVID-19, u których pojawił się stan zagrożenia życia. Oczywiście to rozumiałam. Przychodnie w soboty są nieczynne więc podał mi numer do szpitala, pod którym miałam prosić o konsultacje z lekarzem. Nie udało mi się jednak dodzwonić. Na ratunek przyszła mi prywatna konsultacja online i otrzymałam upragnioną receptę. Przyjaciółka dowiozła mi leki, po które ze łzami bólu dostałam się do drzwi. Ketonal i leki rozluźniające nie pomogły, a ja miałam wytrzymać jeszcze tydzień sama w mieszkaniu, po którym nie byłam w stanie się poruszać. Kontaktowałam się ze znajomymi lekarzami i ratownikami, ale problem był prosty – byłam na kwarantannie i nikt nie chciał ryzykować zarażenia. Wiedziałam jednak od nich jedno – bez zastrzyków nie dojdę do siebie. Dostałam więc receptę na 20 zastrzyków, które miałam sama sobie zaaplikować. Najpierw obejrzałam film instruktażowy na YouTube, a następnie odpaliłam kamerkę ze znajomą doktor, która zdalnie koordynowała moje każde zadanie. Najzabawniejszy był moment, gdy nie widziała, czy wystarczająco głęboko wbiłam się w mięsień. Musiałam jedną ręką trzymać igłę, a drugą

przysunąć laptopa, by mogła sprawdzić. Naprawdę dziwne jest uczucie, gdy sama wbijasz sobie igłę i musisz przebić się przez włókna mięśnia siłą, bo igła nie chce przejść. Jednak udało się. Z każdym kolejnym dniem przygoda z zastrzykami nie była już tak straszna, ból się zmniejszał, a mobilność wracała.

Do końca kwarantanny zostały mi dwa dni, ale nie wiem czy w sobotę wyjdę już z domu. Nie wyobrażam sobie pokonania dwóch pięter schodów w żadną stronę. Mam nadzieje, że zacznę fizjoterapię, leczenie i po jakimś czasie dojdę do siebie.

Piszę ten wpis w dwóch celach. Po pierwsze, bym w końcu przyznała sama przed sobą, że nie jestem samowystarczalna i są sytuacje, w których staję się bezradna. Bez pomocy przyjaciółek, które przywoziły mi leki, a nawet obiady, uczyły robić zastrzyki i dzwoniły, wciąż podtrzymując na duchu, nie dałabym rady. Jeśli to czytają – dziękuję. Po drugie, byś Ty czytelniczko była świadoma, że gdy zostajesz na izolacji czy kwarantannie powinnaś na siebie uważać, bo jeśli coś się wydarzy zostaniesz sama. W okresie pandemii mamy nikłe szanse na pomoc, bo jest bardzo wielu, którzy jej oczekują. Wszelkie urazy, które nie zagrażają życiu, choćby bardzo bolesne, zostaną umieszczone na drugim planie. Dodatkowo, jeśli masz kwarantannę musisz pamiętać, że nikt Ci nie pomoże, bo nikt nie może z Tobą przebywać.

Marta Wójcik