Blog

Moja przygoda z Anglią – schemat migracji według Molskiej

Lubimy migrować. Jedną z zauważalnych cech w naszej polskiej kulturze jest narzekanie, a zaraz za nią jest docenianie zieleńszej trawy u naszego sąsiada. Jak mantrę wielu z nas powtarza, że wszędzie jest lepiej, tylko nie u nas. Mam wrażenie, że to jeszcze pozostałości kultury krajów postkomunistycznych, w których ludzie wyjeżdżali, bo półki w sklepach były zwyczajnie puste, a możliwość tworzenia prywatnych, legalnych biznesów praktycznie nierealna. Pokolenie za pokoleniem powtarzamy to samo. Mój tata też wyemigrował, najpierw NRD, a następnie USA przez Meksyk. W sumie poznałam go dopiero mając 8 lat. Rozumiem to. Każdy rodzic szukał innych sposobów na zapewnienie bytu rodzinie.

Nie jestem inna. Też chciałam zasmakować zagranicznego, tak rozsławionego dobrobytem życia. Pracując jako początkujący instruktor tańca w wakacje nie miałam zbyt dużych możliwości na zarobek, dlatego za pieniędzmi udałam się na wakacje do Anglii. Trafiłam do małej miejscowości w hrabstwie Essex – Harwich. Właśnie tam przebywał wtedy mój brat i to razem z nim i grupą innych Polaków mogłam się tam zatrzymać. Poszukiwanie pracy wcale nie było łatwe. Jeśli nie jedziesz już na konkretny kontrakt i nie masz zbyt wielu znajomości, praca wcale nie czeka na każdym rogu. Przynajmniej nie było tak dwanaście lat temu. Wydrukowane CV rozniosłam po wszystkich hotelach i restauracjach, sklepach i okolicznych firmach. Niestety, trzy tygodnie bez odzewu.

Kiedy zaczęłam już tracić nadzieję, inna znajoma Polka zaproponowała mi bym przyszła na jej miejsce na czas prawie miesięcznego urlopu. Mega mi to odpowiadało, bo i tak we wrześniu miałam wracać. Trafiłam do fabryki naklejek i maszyn do naklejek. Długie taśmy produkcyjne, na które kładłeś produkt, a następnie pakowałeś pudła na palety. Najgorsze były słodziki. Osiem godzin układania małych, plastikowych pudełeczek na taśmę. Najmniej kreatywne zajęcie, jakie w życiu wykonywałam. Oczywiście ono również miało swoje plusy: najniższa krajowa w Wielkiej Brytanii była wtedy czterokrotnie wyższa niż w Polsce, a odpowiedzialność praktycznie żadna. Codziennie wychodziłeś z pracy bez problemów na głowie. Niestety pensja tam otrzymywana jest wysoka, ale tylko w perspektywie przywiezienia jej z powrotem. Przy takiej pensji nie mogłabym pozwolić sobie na samotne mieszkanie w Anglii, zwiedzanie, podróżowanie i jadanie w restauracjach, czy kupowanie wszystkiego, na co miałabymm ochotę.

Wszystko oczywiście wygląda inaczej z perspektywy osoby, która pracując tam również kształci się do konkretnego zawodu, zostaje ściągnięta przez headhunterów, w celu pracowania na wysoce wymagającym stanowisku z konkretnymi umiejętnościami lub otwiera swój biznes. Wielu programistów trafiło w ten sposób do Londynu.

Mimo wszystko pozostanie tam nadal jest kuszące. Dlaczego? Automatycznie przeliczałam wszystko na złotówki i ceny w Polsce, przez co moja pensja wydawała się wyższa. Mimo młodego wieku, mogłam zarobić o wiele więcej niż udałoby mi się w Polsce. Łatwe pieniądze kuszą. Dobrze je przywieźć je do kraju i zainwestować lub jak w moim przypadku, dołożyć do wyższego standardu życia na studiach. Taka praca bez podjętej dodatkowo edukacji lub specjalizacji niewiele daje. Brak możliwości rozwoju i perspektyw. Dochodzi do tego język angielski, z którym walczę, ale nadal nie znaczy to, że go lubię. Zastanawiałam się czy nie zostać w Anglii. Zrobić przerwę w studiach i np. zarobić na samochód, a później

wrócić. Mając 32 lata nigdy w życiu nie poświęciłabym roku życia na zarobienie na zwykły konsumpcjonizm – wymianę auta. Dodatkowo poznałam tam faceta, który również stał się swego rodzaju kotwicą. Na szczęście zdarzyła się wtedy sytuacja, która mnie otrzeźwiła. Poszliśmy ze znajomymi na imprezę i nie wpuszczono nas do klubu, bo byliśmy Polakami. Poczułam się wtedy, jak człowiek drugiej kategorii, ten gorszy, intruz. Nie lubię być postrzegana przez innych z góry, ale tak właśnie było. Wiem, że dla niektórych to nie ma znaczenia, ale nie dla mnie. Nie chcę w tym miejscu obrazić Anglików, bo przecież my, Polacy, w bardzo podobny sposób patrzymy na Białorusinów, Rosjan czy Ukraińców. Zakładamy, że ci ze wschodu to ci gorsi, a przecież wyglądamy identycznie i kulturowo bardzo nieznacznie różnimy. Nie ma bliższych nam narodowości. Dlaczego więc traktujemy ich jak obcych na naszej ziemi? Dokładnie w ten sam sposób inne narodowości traktują Polaków. Automatyczna dyskwalifikacja za bycie obcym, gościem na czyjejś ziemi. Skoro sami tak robimy, nie wińmy o to innych.

Wróciłam do Polski i za rok pojechałam do Anglii ponownie, lecz w innym celu. Tym razem spędziłam trzy miesiące w Londynie w dwóch fantastycznych szkołach tańca realizując się i spełniając marzenia każdego dnia. Zaoszczędzone prawie 10 tys. PLN w Polsce pozwoliło mi tam na pracę nad warsztatem przez półtorej miesiąca. Na kolejne zarobiłam na miejscu tańcząc Bollywood, znany Ci pewnie z wielu indyjskich filmów. W życiu nie zjadłam więcej jedzenia z curry niż wtedy, moje stopy nie straciły więcej warstw skóry od cotygodniowych maratonów tańca na bosaka i nie występowałam w piękniejszych, ręcznie wyszywanych sukniach. Niesamowita przygoda i wspaniały styk z kulturą indyjską. Dodatkowo mieszkałam w dzielnicy żydowskiej, w której dość spora część mieszkańców (wnioskuję po wyglądzie) była ortodoksyjna. Nigdy wcześniej i nigdy później nie miałam tak spokojnych i dobrych sąsiadów.

Ta wizyta w Anglii różniła się od poprzedniej. Londyn różni się od skrajnych hrabstw. Łączy kultury i narodowości. Podczas zajęć na sali czułam się, jak wśród swoich, bo łączyła nas pasja, a w pracy poznawałam zupełnie inną kulturę i wszyscy tam byli obcy, inni. Londyn jest zlepem wielu kultur i z pewnością można tam znaleźć miejsce dla siebie.

Moje dwa pobyty w Anglii to w sumie pół roku ponad dekadę temu. Pewnie wiele się zmieniło od tamtego czasu. Chciałam jednak pokazać, jak migrując do jednego kraju możemy przeżyć go w zupełnie inny sposób i dojść do innych spostrzeżeń i wniosków. Gdy wyjeżdżamy gdzieś dla pieniędzy, skupiamy się na analizie finansowej, gdy zamierzamy tam zamieszkać rozważamy aspekty związane z asymilacją, a gdy chcemy się kształcić czerpiemy z kultury i doceniamy ją.

Nie jestem alfą i omegą, która ma prawo oceniać, czy migracja jest dobra czy zła. Sądzę, że zależy to od osoby i ma tyle samo minusów co plusów. Poza tym, my się zmieniamy i cały świat zmienia się w jedną globalną wioskę. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, gdzie mogę być za 10, a co dopiero 20 lat. Jedno wiem na pewno. Niezależnie od tego, gdzie jesteśmy, powinniśmy kształtować życie tak, by jak najczęściej czuć się szczęśliwym i spełnionym. Nie słuchać innych i nie poddawać presji. Żyć tam, gdzie chcemy i pragniemy być.

Marta Wójcik