Blog

Po co tańczysz? Przecież chleb jesz z czegoś innego.

Mantra, którą słyszałam każdego dnia w dzieciństwie: „z tego chleba jeść nie będziesz”. Słynne sformułowanie używane, gdy chcesz wiecznie pobudzoną wszelkimi możliwymi projektami nastolatkę zmusić do nauki.

Więc uczyłam się. Uczyłam się w przerwie między zajęciami i kombinowałam na lekcjach, żeby oceny były wystarczająco satysfakcjonujące dla rodziców (bo przecież nie dla mnie). Uczyłam się po to, by móc chodzić na zajęcia pozalekcyjne, a do tego uprawniało mnie przede wszystkim świadectwo. W gimnazjum i podstawówce z czerwonym paskiem, a w liceum powyżej 4.0. Wiecie jaki był największy plus zajęć pozalekcyjnych na wsi? W ich trakcie nie musisz pomagać w domu i w maglu mamy. Gdy trafiłam na zajęcia taneczne, największego szoku doznała moja starsza siostra, która w dzieciństwie ucząc mnie jakiegokolwiek kroku załamywała ręce nad drętwą kłodą bez wyczucia rytmu. I zaczęłam tańczyć, a później – wiem, że to oklepane – pokochałam taniec. Ponad moją miłość tańca pragnęłam jednak komponować ruch. To był dla mnie sposób na oczyszczenie, prywatne katharsis, swojego rodzaju terapia.

Wiele historii mówi o tym, jak taniec stał się sposobem na życie ludzi i ich największa pasją. Dla mnie taniec stał się nieodłączną częścią życia i perspektywą, dzięki której spoglądałam na codzienność w nieco inny sposób. Sięgam po pojedyncze życiowe zdarzenia, na które często nie mam wpływu niczym po filmowe sceny i próbuję ograć je na swój sposób. Sposób, który będzie najbardziej optymalny i kompleksowo przyniesie więcej korzyści niż problemów. Przedstawiam swój świat i swoją codzienność w sposób atrakcyjny i z pełną świadomością obserwujących mnie odbiorców dostosowuję swój przekaz do publiczności. Mój stale tkwiący we mnie kontekst odbiorcy wytworzył we mnie intuicję, która pomaga docierać do różnych ludzi i tworzyć konsensusy w miejscach, które zdawały się wcześniej nierealne.

Kiedy od dziecka codzienne życie szkolne łączysz z zajęciami pozalekcyjnymi, a następnie próbami i zobowiązaniami w krew wchodzi Ci poczucie odpowiedzialności i obowiązku nie tylko za siebie, ale również za grupę, w której jesteś. Mała kontuzja nie przyczyni się do rezygnacji z zawodów, a ból brzucha nie spowoduje, że nie pojawisz się na próbie. Będziesz na niej, będziesz się starała na maksa i nie zawiedziesz, dopóki starczy Ci sił. Przemęczysz się, by odreagować to później. Cecha zarówno tak samo dobra, jak i prowadząca do destrukcji.

Nigdy nie chodziło o sam taniec, a o to, co ze sobą niesie. Możliwość tworzenia świata od zera. Szansę na ponowne przetańczenie występu na innych zawodach czy spektaklu, kiedy coś Ci nie wyjdzie. Nigdy w życiu nie mamy tylko jednej szansy. Mamy wiele szans w wielu sytuacjach i każda z nich prowadzi nas w inne miejsce.

Jestem nadwrażliwa i świadoma tej wady – bo serio – to jest wada. Mój mózg krzywdę ludzi przetwarza tak mocno, że często nie mogę spać nocami, a minutowy reportaż może doprowadzić mnie do łez. Każdego potrafię usprawiedliwić i znaleźć powód negatywnego postępowania. Mój partner zawsze śmieje się ze mnie, że na koniec i tak znajdę usprawiedliwienie najgorszej nawet postawy, zaczerpniętej z wczesnej socjalizacji, bo przecież nikt z nas nie rodzi się zły, a tak naprawdę powtarzamy wciąż i wciąż znane nam schematy. Bo skoro nie znamy innych, to jak mamy ich użyć? Musimy zaczerpnąć z bogactwa świata, które sięga dalej niż nasze podwórko – ale najpierw uzyskać świadomość, że istnieje jeszcze coś więcej poza naszym podwórkiem.

Taniec to moja pasja. Nie praca. Nie zarabiam z niej. Wręcz przeciwnie – prywatne środki inwestuję w nowe projekty, bo może to właśnie one będą sposobem na dostrzeżenie czegoś więcej niż własne podwórko, czegoś więcej niż znamy.

Taniec pomaga mi pokazywać dwie tak ważne dla mnie wartości: wolność i równość, ale połączone z racjonalnością i empatią. Moja wolność, kończy się w momencie, gdy narusza czyjeś granice osobiste, bezpieczeństwo i zdrowie fizyczne i psychiczne. Moja równość kończy się w momencie, gdy oczekuję więcej niż mają inni lub daję od siebie mniej niż inni, oczekując w zamian tego samego. Równi, czyli za te same działania oczekujemy tych samych skutków czy efektów bądź wynagrodzenia. Wolni, czyli decydujący o własnym życiu, sposobie myślenia i wartościach, dostosowując się jednocześnie do życia społecznego i działania, również dla dobra innych osób, które współegzystując z nami wytwarzają dobra, bez których nie moglibyśmy się obejść – zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Mamy prawo do bycia szczęśliwymi na swój własny sposób, ale nic nie daje nam prawa do krzywdzenia innych. Walczymy, gdy ktoś zabiera nam wolność i równość – tylko, w którym miejscu walczymy o dobra, które mamy, a w którym o prawo do własnych wartości i światopoglądów? Mamy prawo do obrony w stosunku do agresora, ale pytanie, w którym momencie sami stajemy się agresorem? Moim zdaniem agresja słowna czy przemoc milczenia może być często nawet bardziej niszcząca niż niejeden policzek.

Właśnie tak postrzegam całą sztukę – moja wolność, myśli i słowa. Sztuka to radzenie sobie często z rzeczywistością, które do mnie przemawia w sposób mniej lub bardziej metaforyczny. Taniec, sztuka stały się cząstką mnie i środkiem nie do zarabiania na życie, a iskrą do zmieniania rzeczywistości. Sztuka stała się celem, a nie środkiem do osiągnięcia celu. Z pełną świadomością i dumą, że każdy kolejny projekt najbardziej zmienia właśnie mnie, lecząc rany, z którymi żyję na co dzień.

Marta Wójcik