Blog

W życiu możemy być pewni tylko (i aż) niczego

W życiu możemy być pewni tylko (i aż) niczego. Czy jest przecież coś czego możemy być pewni, jeśli przyszłość zależy od naszych subiektywnych decyzji? Dodajmy do tego jeszcze sumę decyzji wszystkich innych osób, które wpływają na naszą rzeczywistość oraz sumę przypadków niezależnych od żadnego człowieka.

W piątek naprawdę zależało mi na tym, by być w pracy na czas. Od 8.30 miałam zaplanowane spotkania co pół godziny, przez cały dzień. Jechałam S8 w stronę Warszawy. Rzadko słucham radia – moim pierwszym wyborem jest Spotify, a drugim Storytel. Tym razem jednak, jadąc, w głowie planowałam przebieg spotkań, które mnie czekały i nie przełączyłam stacji. Zupełnie niechcący usłyszałam o 20-kilometrowym korku, który był efektem wypadku. Zjechałam w zalecany zjazd, co dodało mi w efekcie może dodatkowych 10 minut zamiast kilku godzin straty w kolejce. Uniknęłam korka zupełnie przypadkowo i nie wpłynęła na to żadna moja decyzja. Może uznasz, że przecież sama zdecydowałam się zjechać, ale pewnie gdybyś usłyszał o perspektywie kilku godzin stania – również być podjął taką decyzję.

To, co spotyka nas każdego dnia jest sumą naszych małych decyzji, decyzji innych osób i wszystkich tych elementów, które nie są od nas zależne, jak np. pogoda. Niektórzy być może stwierdzą, że to „boski plan”. Ja jednak chyba jestem zbyt mało egocentryczna, by zakładać, że to czy stanę w korku czy nie jest zależne od jakichś wyższych sił. Sądzę nawet, że wyższej siły to nie interesuje, bo na świecie jest o wiele więcej zmartwień, niż moje kryzysy pierwszego świata.

Chciałabym być pewna, że decyzje, które podejmuję każdego dnia są słuszne, ale tak naprawdę nigdy nie mam pewności. Rozkładam ręce i chcę krzyczeć, bo tak bardzo irytuje mnie to, że nie mam pojęcia co robić. I wcale nie chodzi mi o decyzje zawodowe lub zmieniające ład na świecie (oczywiście przy tym drugim puszczam oko). Chodzi o dylematy dnia codziennego, które w jednej sekundzie mogą spiep*** wszystko co mam.

Od prawie trzech i pół roku jestem ze swoim partnerem, a od jakiegoś półtora roku planujemy, że razem zamieszkamy. Wpisałam sobie nawet to jako jedno z moich postanowień noworocznych. Może dziwny cel, ale oboje jesteśmy megawygodni i takie zmiany wydłużamy do granic możliwości. Mieszkamy od siebie 140 kilometrów, a miejsce styku to miasteczko, w którym on pracuje, a ja mam jeden z moich etatów. Czasami żyjemy na walizkach, a czasami zwyczajnie nie widujemy się, np. przez tydzień, bo akurat żadne z nas nie ma czasu. Z jednej strony jest ok, a z drugiej naprawdę mamy już dość jeżdżenia w tę i z powrotem. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że naszym docelowym miejscem życia będzie Białystok. Zanim kupimy jednak wspólne mieszkanie dość racjonalne wydaje się pomieszkanie ze sobą. Na pierwszy ogień pójdzie moje mieszkanie. Czasem przybierająca oblicze racjonalnej kobiety JA, zdecydowałam się odświeżyć mieszkanie. Odmalowanie, wymiana dwóch szaf na nieco większe i przede wszystkim przebranie swoich rzeczy i przeniesienie części do piwnicy, a drugiej części na śmietnik. Na ten moment mamy zmieścić się we dwoje na 50 metrach i o ile nie powinno być to duże wyzwanie, warto zauważyć, że przez ostatnie lata każde z nas mieszkało samo. Mamy swoje nawyki, nie lubimy, kiedy ktoś się wtrąca w nasze decyzje czy rozlicza nasz czas lub pospiesza. Niby decyzja przemyślana, omówiliśmy wszystkie za i przeciw, ale jak tylko o tym myślę, zaczynam panikować. Samo przywiezienie większej szafy wywołało we mnie tak dużo stresu, że wpadłam w lekką histerię. Decyzja wydaje się słuszna i logiczna, bo doprowadziła nas do niej chęć rezygnacji z życia na walizkach i zwykła wygoda, a z drugiej strony obawiam się o swoje małe psychozy. Oto jaka jakiem absorbująca, autorytarna,

nerwowa, pedantyczna i często zbyt bezkompromisowa, by dało się ze mną jakoś wytrzymać. Boję się, że popsuję to, co mamy i tę piękną relację, którą razem zbudowaliśmy. Boję się, że nie wyjdzie, bo decyzja, którą podjęliśmy okaże się błędna.

Jedynym sposobem, na weryfikację zmiany jest przystąpienie do niej. Teoretyzowanie może nas tylko odpowiednio przygotować merytorycznie. Jednak tylko praktyka pozwoli sprawdzić, co naprawdę się wydarzy. Często żartuję do mojego partnera, że wspólne zamieszkanie będzie dla mnie niczym zerwanie plastra. W końcu się stanie i może dzięki temu przestanę wciąż analizować, jak nie dopuścić do porażki czy kryzysu.

Często same decyzje w naszym życiu są o wiele trudniejsze niż ich późniejsza realizacja. Dlaczego? Bo podjęcie decyzji przypomina wybór przepisu na obiad. Gdy wybierzemy już składniki i sposób przygotowania, w trakcie o wiele trudniej będzie nam zamienić kurczaka na wołowinę czy posiekane mięso złożyć znów w całość, niż przed rozpoczęciem gotowania. O sposobie realizacji decydujemy w trakcie, ale wybrany cel, kierunek nadal pozostanie ten sam.

Marta Wójcik