Blog

Zhakowałam swój umysł – jestem mistrzem checkboxów

Każdy człowiek jest inny i właśnie dzięki temu ten świat jest tak ciekawy, a każda kolejna znajomość dodaje mu nową wartość. Trzeba być jednak świadomą swojej inności i postarać się poznać samą siebie.

Wiele mądrych głów pisało rozprawy na temat samoświadomości i jej istoty w naszym życiu. Trzeba być w końcu świadomym swoich ograniczeń. Jak szybko mogę biec, kiedy goni mnie pies, czy jak długo mogę wytrzymać pod wodą. Wbrew pozorom świadomość tego jak wiele chcę w kontrze do tego jak wiele mogę jest bardzo istotna. Kiedyś w życiu skupiałam się na swoich atutach i to wokół nich budowałam swoją codzienność. Jeśli coś sprawiało mi trudność odpuszczałam i skupiałam się na tym, co przychodziło mi łatwiej. Jeśli miałam problemy z uczeniem się na pamięć historii, robiłam więcej zadań z matematyki, zamiast proporcjonalnie rozłożyć swój czas na oba przedmioty. Z matematyki i logiki nadal jestem niezła, za to z historii, która sięga dalej niż XX wiek bardzo kiepska.

Miałam też zawsze inną bolączkę. Jak tylko w moim życiu pojawiało się wyzwanie, które wydawało mi się zbyt wielkie czy długie w realizacji, odkładałam je w nieskończoność. Czasem na początku nawet wykonywałam część pracy, ale później poddawałam się ze zniechęcenia, zmęczenia, a nawet znudzenia i zaczynałam kolejne. Miałam w szafie mnóstwo zadań, które nigdy nie były skończone na rzecz rozpoczynania kolejnych, w których też pojawiał się problem z finiszem.

Pamiętam jak dziesięć lat temu kupiłam swój pierwszy kalendarz do pierwszej pracy biurowej, którą dostałam. Był to dość niespodziewany awans, a ja chciałam mieć pewność, że nie zawiodę nikogo. Przede wszystkim swojej ambicji. W kalendarzu zapisywałam wszystko, by tylko niczego nie przeoczyć, a następnie skrupulatnie wykreślałam zostając w pracy nawet do drugiej w nocy. Zauważyłam, że kiedy jakieś duże wydarzenie, jak zorganizowanie imprezy masowej, podzielę na małe zadania łatwiej mi się je realizuje. Szybciej widzę efekt i chętniej biorę się za kolejny etap z nim powiązany. W ten sposób wydawało mi się, że wciąż robię coś nowego, inne wyzwanie i wolniej się nudziłam czy zniechęcałam. Wciąż miałam jednak jeden problem. Jak coś zaplanowałam na dany dzień, kurczowo trzymałam się terminu i nie wychodziłam z pracy zanim nie skończyłam. Choćby to była druga w nocy. Kto wtedy myślał o czymś takim jak kodeks pracy, czy stawka roboczo-godzinowa? Przebrnęłam tak jakieś dwa i pół roku na koniec chodząc na rzęsach.

Później przyszedł czas na moją pierwszą firmę. Kalendarz nadal spełniał swoją powinność. Jednak już nikt nie czekał na wykonane zadanie, którym mogłam się pochwalić na zebraniu. Zaczęłam je sobie planować w nieco dłuższych przedziałach czasowych. Nadal dużo pracy, ale snu pojawiło się jakby więcej. Wiedziałam, że najważniejsze to odkreślać zadanie po zdaniu, a jak nie starczy mi czasu, przełożyć na kolejny dzień. Jeśli również lubisz, kiedy Twoja lista się kurczy to patrzenie na nią jest wręcz pełne adrenaliny i satysfakcji, niczym wyścig z czasem.

Jak wspaniałym uczuciem było poznanie w mojej drugiej firmie kalendarza Google. Opcja przesuwania zadań pomiędzy dniami i umawiania spotkań czy dojazdów na konkretną godzinę, ciągła kontrola nad realizacją planu swojego, a z czasem pierwszych pracowników oddalonych od Ciebie nawet o setki kilometrów. Wiedza co się dzieje z innymi zdaniami, do których nie jestem przypisana była wręcz fenomenalna. Mogłam dzięki wglądowi i dostępowi do grafiku planować swoją dalszą pracę. Kiedy już byłam świadoma, że moim sposobem na dotarcie do celu jest rozbicie zadania w systemie małych kroków, a w razie trudności z dotrzymaniem terminu racjonalne dobranie kolejnego, do pełni szczęścia wtedy brakowało mi tylko odpowiedniego CRM. Wtedy okazało się nim Trello. Moja miłość do planowania, efektywnego zarządzania czasem, raportowania zadań, a przede wszystkim odznaczania checkboxów zmaterializowała się w postaci Trello. Każdy z moim współpracowników wie, jak bardzo wielbię odpowiednią organizację pracy i planowanie. Pewnie część z nich mnie za to nienawidzi, ale wiem, że usprawnia to przede wszystkim moją pracę, bo bez metody małych kroków i sukcesywnej realizacji elementów nie byłabym w stanie pracować przy tylu projektach jednocześnie i nadal być na bieżąco.

Przez lata poznając siebie poznawałam swoje słabości, by na koniec zhakować własną osobowość na rzecz checkboxów i małych kroków. Do tego jest jeszcze jedna zasada związana z moimi prywatnymi projektami. Nie biorę się za kolejny, jeśli nie skończę poprzedniego. Nie wrzucę informacji na temat realizacji spotu społecznego, jeśli nie skończę scenariusza. Nie wyślę tekstu, jeśli nie znajdę do niego muzyki. Nie zacznę kolejnego projektu, jeśli nie opublikuję poprzedniego. Oczywiście nie zawsze dam radę wytrzymać, a długodystansowe rzeczy przeplatam mniejszymi. Jednak proporcja zawsze zostaje zachowana. Skończ jedno i zacznij drugie. Mam wrażenie, że wielu ludzi nie ma problemu z zaczynaniem. Gorzej jednak z kończeniem. Jeśli będziesz znała własne słabości, znajdź sposób, który pomoże Ci je zwalczyć. Jeśli masz problem z kończeniem tego, co zaczęłaś, nagradzaj siebie kolejnym wyzwaniem wtedy, kiedy skończysz poprzednie.

Nauczyłam się hakować siebie tylko dzięki przyznaniu się do własnych słabości przed samą sobą. To moim zdaniem pierwszy krok do samodoskonalenia – samoświadomość niedoskonałości. Powodzenia w Waszym hakowaniu!

Marta Wójcik